Londyn czy Paryż – który lepszy ?
Jestem fanem obu tych miast zarówno ich historii (napisałem książki o obu tych miastach w XVIII wieku) jak teraźniejszości. Są to jednocześnie dwa najlepiej znane mi miasta zagraniczne, właściwie nawet ich tak nie traktuję, bo czuję się w nich (zwłaszcza w Londynie) jak w domu. Jeśli chodzi o geografię i topografię to miasta te są mi bardziej znane niż Poznań, np. Jeżyce dopiero rozgryzam teraz pracując tam od niedawna. Ale wróćmy do tematu,
Lepszy London ? …
… czy Paris?
Hmmm. Londyn ma darmowe muzea (wyj. Guards i Tussauds), ale w Paryżu jak już zapłacisz możesz wszystko fotografować (wyj. d’Orsay), a w Londynie do niedawna nic i nigdy, jednak trochę się zmieniło na korzyść od 2009 r..
http://www.youtube.com/watch?v=wYibjpv0Edc
Paryż jest nieco tańszy, ma ładniejsze, tańsze i gęstsze sieciowo i bardziej przejrzyste w działaniu metro, jego klimat jet bardziej przewidywalny. Jest nieco, ale tylko nieco łatwiej o dobre jedzenie niż w Londynie, także greckie czy tureckie. Ludzie przechodzą na pasach na zielonym świetle, a nie jak w Londynie, kiedy i jak chcą. Pałace są wspanialsze, chociaż trudno porównywać np holenderski w stylu Kensington Palace z Palais Royal. Jest wyraźnie wytyczone centrum w postaci rejonu Luwru, podczas gdy w Londynie centrum to chyba Trafalgar Square… Luwr ma zbiory takie jak National Galery, Tate Britain i National Portrait Gallery razem, ale trudno powiedzieć czy to zaleta. Centralizm bywa też wadą, dzielnice Paryża niekoniecznie żyją własnym życiem. Podczas gdy np Myfair ma własną salę koncertową Wigmore Hall, mieszkaniec Marais musi jechać do ścisłego centrum. Z tej samej przyczyny Paryż szybciej się zwiedza.
Londyn ma bardziej urozmaiconą zabudowę (w Paryżu baron Georges-Eugène Haussmann przerobił połowę miasta na jedno kopyto w II połowie XIX wieku, tak że tylko Montmartre, Quartier Latin i Marais utrzymały swoje cechy osobnicze, w Londynie Bloomsbury jest zupełnie inne niż Soho, a to od Mayfair czy Holbornu) i fajniejsze autobusy, system kart Oyster początkowo enigmatyczy sprawdza się. Łatwiej o jedzenie włoskie i indyjskie. Ludzie są milsi i o wiele bardziej pomocni, nawet jeśli nie wydukasz pytania jak trzeba. Kierowcy jadą ostrożniej. Nie ma psich kup, co najwyżej zdarzy się końska. Panuje mniejszy formalizm, można zrobić czasem coś na pograniczu przepisów. Wypad do Greenwich jest przyjemniejszy niż do Wersalu, a do Tower niż do Vincennes, Londyn ma też więcej fajnych parków. Paryż jednak bardziej zaskakuje majestatem budowli. Londyn jest przytulniejszy, Paryż bardziej oszałamia surowością murów.
W Paryżu nie lubię panującego tam ducha biurokratycznego. Podczas mojego przedostatniego (luty-marzec 2010 r.) pobytu w Paryżu natknąłem się na owego ducha kilkukrotnie. Wczoraj przyszedłem do Opery Garnier i chciałem – ni mniej ni więcej – tylko zrobić zdjęcie 4 statuom przedstawiających kompozytorów (Rameau, Lully, Gluck i Haendel), stojącym w hallu. Okazuje się, że już nie można do tego hallu wejść normalnie, tylko trzeba kupić bilet na zwiedzanie wnętrz opery – jakby to był co najmniej Versailles. Byłem w niej w 2001 roku bez biletu, częste zmiany to wada Paryża, chociaż i Londyn potrafi ni stąd ni zowąd zamknąć np St Pauls Cathedral dla zwiedzających… W lutym 2010 roku do opery Garnier wszedłem przez sklep opery, gdzie kupiłem książeczkę o moim ulubionym Rameau, a stamtąd widziałem już upragnione rzeźby i mogłem im zrobić zdjęcie, jednak stałem zbyt daleko od nich by ujęcie było skuteczne, wiec chciałem postąpić kilka kroków do przodu, co okazało się impossible, bo w ten sposób wychodziłem z przestrzeni sklepowej. Na granicy siedziała cerberka i polowała na takich jak ja. Chciałem grzecznie kupić bilet i obszedłem cały budynek by skorzystać z „właściwego” wejścia – ale tam okazało się, ze muszę czekać z tymi, którzy kupują bilety na spektakle czyli ujrzałem przerażającą Warteschlange – wkurzyłem się i zrezygnowałem z całej operacji. Co ciekawe sprawą zainteresował się wtedy pewien… Anglik i przyznał mi rację, po czym jego partnerka (żona lub przyjaciółka) – nota bene Francuzka, zaczęła mi i pośrednio także niemu tłumaczyć, że „nie, bo to trzeba tak i tak, tam jest drugie wejście itd…”- on na to do mnie: well, It’s the french way/ja: yes, very french…/francuska towarzyszka Anglika: pffff
Londyn ma za to dziwaczne reguły rozmieszczenia dworców autobusowych, gdzie połowa linii busów musi już stać poza dworcem na przystankach ulicznych o dość chaotycznym systemie liter i liczb. Tak jak same autobusy są super, tak rozmieszczenia przystanków jest niejasne, a ich reguła niejasna. W Paryżu można płacić gotówką za bilet u kierowcy, w Londynie trzeba niestety mies albo wcześniej kupiony bilet albo tzw. Oyster Card.
http://www.youtube.com/watch?v=ltYzLiIbrQs
Na szczęście zawsze można spytać choćby policjanta, a nawet najlepiej policjanta. Znam francuski słabiej niż angielski, ale w Paryżu gliniarze ci nie pomogą, traktują ciebie jak przeszkodę. Natomiast nie jest raczej prawdą, że Francuzi-cywile są zadufani w sobie i nie cenią innych miast poza swoją stolicą. Jeden z nich w 2002 pięknie opowiadał mi o swojej pasji dla Berlina. Londyńczycy raczej porównują swoje miasto z Hong Kongiem i Nowym Jorkiem niż z Paryżem, pamiętam jednak zabawną uwagę Stephena Clarke’a (Brytyjskiego pisarza mieszkającego we Francji i piszącego o relacjach obu narodów, że Paryż nie ma szans z Londynem na organizowanie olimpiady bo toalety są zbyt porządne, a na Pont Neuf nie ma chętnych (podczas gdy London Bridge kupił amerykański milioner i postawił go w Arizonie na pustyni).
Reasumując chyba lepiej się czuję w Londynie, bardziej u siebie, natomiast Paryż częściej wprawia w stupor.
http://www.youtube.com/watch?v=qedK4lsbBaY
chociaż…
hmmmmmm….
Amerykanin Bill Bryson o Paryżu (B. Bryson, „Ani tu, ani tam. Europa dla początkujących i średnio zaawansowanych”, Zysk i S-ka Poznań 2010) pisał, że Paryskie hotele to ciemne długaśne korytarze (s. 49), jak w chińskim politbiurze. Nieuprzejmość i formalizm Paryżan wkurza go (s. 50), choć zauważa poprawę od poprzedniego pobytu 20 lat wcześniej. Paryż wydaje na sprzątanie ulic 58 funtów na mieszkańca, Londyn 17, więc Paryż jest wyraźnie czystszy (s. 54). Krytykuje gwaździsty system ulic Haussmanna, jako nieefektywny (s. 54), zwłaszcza przy agresji kierowców. W NY za wpychanie się do kolejki groziłoby pobicie, tu to norma (s. 57). Francuzi zdają się mówić: „życie jest wiadrem gówna, ale nie pomogę bo to pańskie wiadro” (s. 83).
http://www.youtube.com/watch?v=nJ9jFVgF1e8
O Londynie miał lepsze zdanie (B. Bryson, „Zapiski z małej wyspy”, wydania Znak 2009); Londyn to dla niego wielka radosna tajemnica. Cabbies jadą najwyżej 50 jardów w prostej linii, tak lubią kluczyć (s. 35). Londyn jest radośniejszy i piękniejszy niż Paryż, ma optymistyczne czerwone busy, wspaniałe niebieskie znaczki, kto znany mieszkał w tym czy tamtym domu, jest bardziej przesycony historią niż Paryż, i dzieje się w nim więcej niż gdziekolwiek poza NY. Londyńczycy jednak nie wiedzą jaki mają fart (s. 37). Do ery Murdocha (1981) The Times był cudownym anarchistycznym twórczym miejscem. Nazwy stacji brzmią romantycznie i kusząco. Trudno jednak porównywać te dwa opisy, bo Londyn Bryson zna o wiele lepiej niż stolicę Francji…
A co wy myślicie?
Pozdrawiam
Komentarze
Prześlij komentarz